Okiem taty - Fochmen, upierdliwka i szybki wzrost
Próbuj tu człowieku zdjęcie własnej progeniturze zrobić! Siedzi na kolanach, gaworzy, śmieje się pełną gębą... Ale wystarczy pójść po aparat, by ten uśmiech uwiecznić i już – kicha! Znaczy w sensie porażka, a nie że Młody przeziębiony! Odwraca głowę, buzię wygina w podkówkę, zupełnie jakby na złość robił. I strasznie głupio się wygląda, stojąc nad nim z aparatem, podczas gdy on z uporem godnym lepszej sprawy, ani myśli się uśmiechnąć.

Próbuj tu człowieku zdjęcie własnej progeniturze zrobić! Siedzi na kolanach, gaworzy, śmieje się pełną gębą... Ale wystarczy pójść po aparat, by ten uśmiech uwiecznić i już – kicha! Znaczy w sensie porażka, a nie że Młody przeziębiony! Odwraca głowę, buzię wygina w podkówkę, zupełnie jakby na złość robił. I strasznie głupio się wygląda, stojąc nad nim z aparatem, podczas gdy on z uporem godnym lepszej sprawy, ani myśli się uśmiechnąć.
W efekcie na to, by złapać jeden uśmiech, trzeba pstryknąć jakieś dwadzieścia, trzydzieści zdjęć. A potem krążą miejskie legendy o ojcach z cyfrówkami, co to ani na chwilę nie przestają skakać wokół dziecka z obiektywem i robić fotki raz za razem... Stąd doszliśmy do słusznego wniosku, że Daniel aparatu jednak nie lubi i strzela fochy, jak tylko widzi obiektyw. Mina poważna, głowa w drugą stronę – no, Fochmen jak nic!!!

Zdjęcia to mały pikuś jednak. Odrobina jego złośliwych możliwości. O wiele częściej wycina nam numer po jedzeniu. Napcha się takie małe do granic możliwości, mało mu ten brzuszek nie pęknie po godzinnym ciągnięciu mleka. Ponoszony w pozycji pionowej wyda przeciągłe beknięcie, po czym puści torpedę w pieluchę. Zupełnie jakby to, co zjadł, przelatywało przez niego, bez najmniejszego nawet postoju. No, ale w porządku, jak puścił, to trzeba go przewinąć. Robię swoje, zapinam mu już ubranko i w tym momencie słyszę gromkie: HIK! Raz, drugi, trzeci. Hik! Hik! Hik! I uśmiech wokół głowy, ledwo zatrzymujący się na uszach. Uśmiech sugerujący, że jemu się ta czkawka bardzo podoba. Bo rzuca nim! I tak raz za razem! Hik! Hik! I śmiech! Średnio co trzecie karmienie, po przewinięciu Daniel hika. Może to i na początku było urocze, ale w końcu zostało przez nas ochrzczone czkawką-upierdliwką... Bo też i upierdliwe to jest niemiłosiernie. Zwłaszcza, że Młody wtedy już zazwyczaj najedzony, to ani z butelki nie chce się niczego napić, ani z piersi pociągnąć. No i leży takie małe coś, targane kolejnymi podrzutami czkawki i śmieje się szeroko, prezentując bezzębne dziąsła w całej okazałości!
Strzeliły mu jednak w międzyczasie dwa miesiące i trzeba było pójść na szczepienia. Przy tej okazji zmierzony został i zważony. Okazało się, iż nie bez przyczyny zaczynają mnie boleć ręce przy dłuższym jego noszeniu. Przekroczył bowiem już pięć kilo (5150 dokładnie) i ma 61 cm. Kawał chłopa... Tymczasem w jednej z „mądrych” książek opisujących rozwój dzieci doczytaliśmy się, że dziecko wagę w granicach pięciu kilo i długość sześćdziesięciu centymetrów osiąga pod koniec trzeciego miesiąca! To nam się Daniel pospieszył... Stwierdziliśmy, że ponieważ rośnie za szybko, to przez najbliższy miesiąc odstawiamy mleko i na samej wodzie jechać będzie! O!*
* - jakby ktoś miał zamiar się oburzać, to informuję uprzejmie, że to tylko żart, a nie realne działanie wyrodnych rodziców :)
Rafał Wieliczko