Okiem taty - Cwaniak
Jak co wieczór, siedzę sobie spokojnie przy pracy. Dużo tego trochę, na dodatek głowa mnie boli, więc idzie mi dość opornie. Synek bawi się z mamą w swoim pokoju, od czasu do czasu wydając radosne (albo o innym wydźwięku!) okrzyki. Średnio raz na kilkanaście minut przyłazi do mnie, próbując wejść na kolana...

Jak co wieczór, siedzę sobie spokojnie przy pracy. Dużo tego trochę, na dodatek głowa mnie boli, więc idzie mi dość opornie. Synek bawi się z mamą w swoim pokoju, od czasu do czasu wydając radosne (albo o innym wydźwięku!) okrzyki. Średnio raz na kilkanaście minut przyłazi do mnie, próbując wejść na kolana...
- Synu, pracuję – powtarzam po raz kolejny, gdy małe rozwrzeszczane szczęście gramoli się na mój fotel. - Nie masz mnie dość po jedenastu godzinach bez przerwy?
Młody kręci głową i nadal wyciąga rączki w górę, patrząc oczkami kota ze Shreka. No nie weźmiesz takiego? Na to spojrzenie nie ma siły...
Po chwili dociera mama...
- Daniel, daj tacie spokój. Idziemy do pokoju! Chodź zamkniemy drzwi!
Synek złazi potulnie (cud???) z moich kolan, idzie w kierunku matki. Zdecydowanym ruchem wypycha ją z pokoju, robi rączką delikatne „pa-pa” w jej stronę, po czym próbuje zamknąć drzwi od pokoju – pozostając w nim razem ze mną!!!

* * *
Spacerek codzienny. Młody w wózku od jakiejś godziny, powoli zaczyna się niecierpliwić. Wylazłby już, pobiegał samodzielnie. Dochodzimy więc do alejek osiedlowych, gdzie przy wtórze wyjątkowo wysokich dźwięków dobiegających z gardła progenitury, wypinam go z szelek i wypuszczam na swobodę. Ten od razu zasuwa w stronę przeciwną do zamierzonej.
- Ej, kolego! - wołam za nim. - Idziemy do sklepu, to w tamtą stronę!
- Eee! - to sprzeciw. Po czym dziecko odwraca się do mnie plecami i dziarsko maszeruje ścieżką prowadzącą na plac zabaw. Pamiętał, drań!
- Nie idziemy na huśtawki – mówię, bo pora późna. - Idziemy do sklepu!
- Łeeeee! - Daniel z rozmachem siada na ziemi i drze się wniebogłosy, obwieszczając światu swoją krzywdę.
- No już... cicho – podchodzę do niego, otrzepuję mu tyłek z kurzu. - Idziemy do sklepu, bo trzeba ci kupić kiełbaskę i sok. A jak będziesz grzeczny i nie będziesz marudził, to jeszcze kupimy batonika!
Dziecko natychmiast ma oczka suche, wstaje, otrzepuje rączki, maszeruje przed siebie we właściwym kierunku i jeszcze ogląda się na mnie, czy aby za nim nadążam... Mam wrażenie, że właśnie przekupiłem dziecko...
* * *
Spacerki codzienne to również spotkania z zaprzyjaźnioną mamą drugiego Daniela (młodszego o dwa miesiące) i wspólne wędrowanie alejkami czy zwiedzanie osiedlowych placów zabaw. Oczywiście, jak na przykładnych rodziców przystało, oboje mamy zawsze przy sobie jakieś drobne „przegryzki” dla naszych pociech. A to herbatniki, a to chrupki, a to znów paluszki. I od czasu do czasu, gdy już cierpliwość nasza i dzieciaków ulega wyczerpaniu, chwile grzecznego siedzenia w wózkach lub rowerkach daje się przedłużyć wręczeniem właśnie takiej przegryzki.
- Daniel, chcesz paluszka? - pytam synka, który coraz głośniej domaga się wyciągnięcia go z rowerka.
- E-e! - kręci głową!
- To może chrupka – nie ustępuję.
- E-e!
- Ciacho? Pić?
- E-e! E-e!
Po czym, drań jeden, wyciąga proszącą rękę w stronę mamy drugiego Daniela i wzrokiem dziecka nie karmionego od tygodnia wpatruje się w jej woreczek z łakociami. Po czym przyjmuje paluszki, chrupki i ciastka bezpośrednio od niej, uparcie kręcąc głową na moje propozycje.
Czuję się ignorowany...
Rafał Wieliczko